sobota, 21 października 2017

PORANEK, czyli Wrocław

Opowiadanie, które zapewniło mi wraz z dwoma pozostałymi osobami, zwycięstwo we wczorajszym konkursie prozy poetyckiej w ramach Festiwalu Bruno Schulza.

Poranek
Jasnowłosa nimfa wyciągnęła mnie z wody, szarpiąc bezceremonialnie. “Pobudka.”, zdawał się mówić - dla równowagi delikatnie -, świat rozlany w kałuży chorego wzroku. Niezwykłe, jak ostrzej przemawia po założeniu okularów.

“To ja!”, krzyczy do mnie najlepsza przyjaciółka. Niegdyś była driadą zaklętą w dębowym drzewie. Teraz spogląda na mnie pełnym wyrzutu spojrzeniem swoich oczu - wnęk okolonych znieruchomiałymi w słusznym oburzeniu półko-brwiami.“Jak mogłeś tak długo na mnie nie patrzeć? Nie jestem ci już potrzebna?”

Musnąłem z nerwową czułością trzecią od dołu brew, czując na wierzchu dłoni specyficzną gładkość. Nie byłem pewny, czy pozwoli mi kolejny raz. Westchnęła z ulgą - zrozumiała, że wciąż jest dla mnie jedyna na całym świecie - i wypuszczając powietrze z przypominającym przesypywanie piasku szumem, wyraziła zgodę. Mój głęboki wdech jak zwykle wydał mi się odwlekaniem nieuniknionego. Oparłem niemal cały swój ciężar na stabilnej brwi o pudrowobrązowym odcieniu, by poczuć, jak driada stęka z miłości do poskręcanego drzewa mojego ciała. Wstałem.
Dwa, wykręcone korzenie przywitały się swoim ściskającym za gardło chrzęstem. Nie wytrzymałem.
“O Jezus, Maria”, wycedziłem przez zgrzytające zęby, choć bez płaczu.  Zawołanie to, nie należy co prawda, do tradycyjnych przywitań ze Stwórcą, ale jak na mgliście mdlący czwartek za oknem, dobre i to. Często, codzienne “Ojcze nasz”, nie brzmi tak szczerze.

Na tle zieleni koloru awokado, drzwi znowu zaczynały kusić mnie swoją niewinną bielą. Ich nieme oczekiwanie zawsze emanowało świętą cierpliwością, a zarazem iście diabelskim przekonaniem, że w końcu będę musiał nacisnąć na klamkę. Pawi śpiew zawiasów oznaczał kolejne zwycięstwo drzwi nad moim lenistwem.

Ująłem w dłonie swoje dwa nagie miecze i wyszedłem z pokoju. 

0 komentarze:

Prześlij komentarz