wtorek, 8 maja 2018

"Nie kładem się, bojem się, że umrę" (cz.2)


Cześć,
z wielką dumą przedstawiam ci drugą część ważnego dla mnie tekstu. Mój reportażyk (jakoś dziwnie nazywać go tytułem pełnoprawnego przedstawiciela tego gatunku) to opowieść o bliskiej mi osobie i jej zmaganiu się ze starością.


Dziękuję za przeczytanie pierwszej części. Dostałem kilka bardzo pozytywnych opinii, które opublikuję w następnym poście. Dobrze jest wiedzieć, że chociaż przez chwilkę (a dokładniej ledwie parę tysięcy znaków) możemy razem przebywać w świecie stworzonym przez pachnące cynamonem słowa.  

Do następnego razu - oby jak najszybciej, 

Cynamonowy Subiekt


"Nie kładem się, bojem się, że umrę"

Serdeczny palec i powietrze z nieba
Cząstka wolności mogła zostać we wspomnieniach o Ukrainie. Nie mówiła o niej dużo. Zza Buga Stasia przyjechała z rodziną jednym z ostatnich transportów. Nad wspomnieniami o Ukrainie wznosiła się tęsknota za dziecięcą, potem młodzieńczą wolnością: radością, brawurą, zuchwałością. Kiedy starszy brat kazał sobie rower wyczyścić, ona uznała, że nie chce. "Jak byłam mała to wsadziłam palec do takiej maszyny przy której chłopaki były i - o!" - pokazała ciekawskiemu małemu Dominisiowi niczym trofeum, spłaszczony i rozcharatany paznokieć u serdecznego palca.  Niemal się śmiała kiedy to mówiła. Takie to były historyjki, nic wielkiego. Niby były też opowieści o niektórych Ukraińcach co ucinali Polkom piersi, ale to na myśl o Rosjanach tężała jej mina. "Musi to na Rusi, a w Polsce jak kto chce" - mawiała dla żartu. I jakkolwiek dziwnie brzmi to w tym kontekście, mam wrażenie, że nawet w Polsce komunistycznej czuła się wolna, bo to przecież nie Rosja.
Przeciwieństwem kajdanek narzuconych przez chorobę był dla niej różaniec. Jeśli nie modliła się na głos, to tylko poruszała ustami jak rybka wylana z akwarium. Tak łapała świeże powietrze, którego brakowało jej w mieszkaniu. Prosta pobożność, ale szczera. Mówiąc "Jezus Marija" czuło się, że mówi o kimś za kim bardzo mocno tęskni. Nieraz trzeba było jej pokazywać, że oprócz modlitwy trzeba być milszym dla innych i mniej zgorzkniałym, ale na ile mogła, na tyle się starała. Miała charakterek. I sympatię do ojca Rydzyka w pakiecie. 
Wolność widziała w wizerunku Świętej Rodziny w dużym pokoju. Tak starym, że kolory aż wyblakły. Wierzyła, że jak już umrze to spotka ich w kolorze. Że się uwolni od bólu, starości, z którymi nie dawała sobie rady. Będzie święty spokój. Lubiła zdrabniać. Więc często był Jezusek. I jeszcze Ludwiś, czyli mąż, Józia, czyli starsza siostra. Ich też chciała zobaczyć. Co nie znaczy, że śmierci się nie bała.
Raz zadzwoniła do mojej mamy i mówi, że spać jej się chce, zmęczona jest. "Ciocia, to się połóż spać i nie będzie problemu". "Nie kładem się, bojem się, że umrę". Kostucha rzeczywiście przyszła we śnie.

Wolność zamknęła oczy
Ciekawe, czy to się stało kiedy się modliła. Kostucha przyszła znowu i zaczęła, niczym białe włosy z głowy, wyrywać Stasi kolejne wiadomości o świecie. O córkach, które kochała tak mocno, że słowami nie była w stanie im tego przekazać. O wnukach, których zdjęcia kurzyły się w gablotce. Nie wiedziała już, kiedy się urodziła, ani ile "Zdrowaś Maryjo" zdążyła odmówić. Zmienił się stan wiedzy o świecie, zmienił się i świat. Ze Szpitalnej na zakład opieki paliatywnej. Zrobiło mi się niedobrze, gdy tam wszedłem pierwszy i ostatni raz. Bardziej dlatego, że przypomniałem sobie, jak ciocia mówiła w chwilach złości: "Jakbym trafiła do domu opieki, to by się mną zajmowali chociaż". Są słowa, których nie zdążymy pożałować.
Grażyna przyjeżdżała biorąc urlopy na żądanie, niepłatne. Byleby pobyć z mamą tyle, ile się będzie dało. Teresa też przyjechała. Stasia ją poznała. Szarpali się wszyscy, żeby jeszcze Stasia dała radę, wróciła do “Komendowania na Szpitalnej” siedząc dumnie w fotelu i z pilotem w ręce. Ona obserwowała świat z takim zamyśleniem, z jakim patrzyła na wyblakły obraz Świętej Rodziny. 
Tak samo zamyśleni, z oczami pełnymi łez patrzyliśmy na wyblakłą Stasię zamkniętą w ramy drewnianej trumny. Patrzyłem na płaczącego kuzyna, Damiana albo raczej wnuczka Stasi, Damianka i widziałem faceta, który mocno tęskni. Tak jak ona tęskniła za wolnością.
Ciocia Stasia nie potrafiła na co dzień czuć się w pełni wolną. Zwłaszcza, gdy dwa razy odwiedziła ją Kostucha. Dopiero, gdy Kostucha przyszła po raz trzeci, przyprowadziła tę, na którą Stasia czekała ostatnie kilka lat. Ciocia uśmiechnęła się i w jej oczach zatańczyły ogniki, takie same jak na Boże Narodzenie, Wielkanoc, Dzień Babci i jej urodziny. Wolność zamknęła oczy.

poniedziałek, 7 maja 2018

"Nie kładem się, bojem się, że umrę" (cz.1)

Cześć,
kojarzysz to uczucie kiedy wracasz do domu po długich wakacjach? Niby wszystko tak samo, meble wciąż na swoim miejscu, sąsiedzi, którzy mieli podlewać kwiatki nie wynieśli telewizora... A jednak masz na swój dom takie "świeże" spojrzenie i troszkę żalu, że zostawiłeś swoje miejsce całkiem samotne na tak długo. Tak się mniej więcej dzisiaj czuję.

Szkoda mówić przepraszam już po raz "enty", więc powiem tylko: Dzięki, że jesteś. Chcę się z Tobą przywitać po tej dłuższej przerwie swoją próbą reportażową. Tekst będzie podzielony na dwie części, druga pojawi się na blogu jutro o godzinie 10:00. Mój reportażyk (jakoś dziwnie nazywać go tytułem pełnoprawnego przedstawiciela tego gatunku) to opowieść o bliskiej mi osobie i jej zmaganiu się ze starością.

Do następnego razu,
Cynamonowy Subiekt




"Nie kładem się, bojem się, że umrę"

Siedzę sobie na kanapie z rozwalającym się szeroko "dziś". Rozmowy z nią i mnóstwo wizyt w jej domu zaczynają się układać w chaotyczną całość. Ton głosu, wypowiedziane zdania, wykonane gesty, skrawki obrazów jak pocięte fotografie zlewają się w mozaikowy obrazek. Albo witraż, pełno ich było w kościele, w którym lubiła przesiadywać. Spróbuję ten witraż prześwietlić wolnością.

Wolnością, bo zastanawiam się, czy stary człowiek jeszcze może z tą wolnością. Dreptać z nią w równym tempie, posuwając balkonikiem. Czerpać z życia radość i czuć się wolnym. I czy w ogóle tę wolność widzi, dostrzega, żeby móc nią oddychać. Zwłaszcza, gdy brakuje świeżego powietrza.    


Mina i radości 

Zawsze tam charakterystycznie pachniało. Niby to zapach wypranej pościeli, kurzu i wilgoci, niby jak w każdym mieszkaniu. Dla mnie pachniało ciocią.

Blok przy Szpitalnej 3 w Pyskowicach. Taki z peerelu tylko odmalowany, okna porządne powstawiane. Się dzwoniło pod ósemkę i się wchodziło. Powoli, bo inaczej nie potrafię. Gdybym przyszedł kiedyś spotkać się z nią tak "pod reportaż", byłoby dokładnie tak samo.

Stasia nie stałaby w progu w białych włosach ładnie kontrastujących na tle brązowych drzwi. Otwarłaby wcześniej i siadła w ukochanym fotelu. "Cześć ciocia". "Cześć Dominisiu". Wilgotny cmok w zestawie obowiązkowym. Jej głos potrafił się podnosić wysoko, jakby z zaśpiewem. Wchodził wysoko na czwarte piętro i schodził z powrotem. Ona, od czasu endoprotezy, już nie. Usiadłbym w drugim fotelu i zdjął buty wbrew wyraźnej sugestii ("Zostaw, nie musisz"), po czym odłożyłbym je w przedpokoju przy starej jak świat komodzie. Obok stałyby tylko ustawione w dumny rząd pary jej kapci.

Bardzo dużo się czasu u cioci spędzało, przede wszystkim w niedziele, ale często ot tak, w ciągu tygodnia. Zwłaszcza, gdy moja mama regularnie wpadała na Szpitalną się ciocią opiekować. Było jak u babci. Wigilię i Boże Narodzenie też się zdarzało tam spędzać, kiedy córka Grażyna przyjeżdżała, a przyjeżdżała często. 

Grażyna wyjechała z mężem i synem do Niemiec, w latach 90. To była mina. Taka wykrzywiona grymasem smutku i złości, bo ciocia lubiła sobie ponarzekać, że ją zostawili. A jeśli nie narzekała, to chowała to w sobie i kisiła, jak kapustę do jej popisowch pierogów. Pojechała do nich tylko raz czy dwa, nie więcej, a mogła. Młodsza, Teresa, wyjechała za starszą i też z mężem i dzieckiem, ale nie przyjeżdżała prawie wcale. Niby nie mogła. Nie chcieć to nie móc - w obu przypadkach.

 Detonacja miny następowała często przy pytaniu jak się czuje, albo czemu taka naburmuszona. Usta przed wybuchem koniecznie zacięte w podkówkę. "A jaka mam być? Pojechali, zostawili, stara już jestem, chora. Nogi mnie cierpną i biodro jeszcze... Jak będziesz stary Dominisiu, to zobaczymy."

Zestaw argumentów rozpoczynał regularną wymianę znanych w scenariuszu zdań: "Ale przecież jak jeszcze mogłaś to nie jeździłaś" "- "A bo nie chciałam", "Zobacz, jak ja chodzę o tych laskach, a taki smutny nie jestem" - "Ale ty młody jesteś ". Koniec dyskusji zazwyczaj wyznaczał argument do autorytetu. Najwyższego Autorytetu. Bo Bóg chce, żeby się cieszyć z życia, nawet jak jest ciężko przecież. "Ale ja się cieszem, cieszem." I ten uroczy, wymuszony, niepodrabialny uśmiech. I w oczach tańczy coś więcej niż tylko światło od okna odbite w okularach. I tak tańczyły te ogniki w oczach na Boże Narodzenie, Wielkanoc, Dzień Babci i jej urodziny. Nawet łzy szczęścia się pojawiały. Niewymuszone. 

Z okazywaniem radości było tak, jak z tym wyjazdem do Niemiec. Mogłaby częściej, ale zazwyczaj nie chciała.


Kostucha nie zamknęła drzwi

Stanisława Komenda miała dwie daty urodzenia. Jedną w dokumentach, a jedną, bo tak powiedziała mama. Zdrowia też miała dwa. Kiedy trzeba było zacząć chodzić o lasce, to: "Ja nie chcem, nie jestem jakaś bardzo chora przecież". Kiedy cierpły nogi od słabego krążenia albo trzeba było nastawić rozrusznik, to kładła się w łóżku i czekała na wchodzącą po schodach Kostuchę.

Kostucha wchodziła powoli. Za pierwszym razem przyszła tylko w odwiedziny. I od kości zaczęła. Po upadku pękło biodro i endoproteza stała się (dosłownie) najbliższą przyjaciółką cioci przez ostatnie lata. Razem z endoprotezą Kostucha zostawiła w mieszkaniu pieluchomajtki, rehabilitację i chodzik. Przy okazji zabrała wszystkie pary butów i wyszła. Nawet nie zamknęła drzwi, bo po co?

Jeśli nie możesz wyjść z mieszkania opcje są dwie: czuć się uwięzionym lub czuć się wolnym w świecie o powierzchni 40 metrów kwadratowych. Stasia stworzyła sobie na Szpitalnej swój własny świat, ale mam wrażenie, że w głębi duszy czuła się więźniem. Nie tylko więźniem sypialni, dużego pokoju, przedpokoju, kuchni i ulubionego balkonu. Raczej własnego, starego, słabego ciała. Kajdanki, które widziała, miały rozpiętość pół metra - dokładnie tyle, by móc chwycić się chodzika. Szła dostawiając lewą nogę do prawej, jakby ciągnęła za sobą kulę. Bała się iść normalnie. 

Gdzie była wtedy wolność?







piątek, 2 lutego 2018

Mocno słone

Cześć,
będzie krótko za to z dwoma wierszami.

Kończy się sesja, jest pięknie. Bo słońce za oknem ładnie flirtuje z błękitem nieba. Bo zrobiłem sobie ryż z sosem pomidorowym, smakował jakby to było danie godne gwiazdki Michelin. Bo gotował sam Dominik Mazur. 

I jest pięknie też dlatego, że jesteś Ty. Ze mną, tutaj. Może znów się zobaczymy, ale nie chcę Ci niczego obiecywać. Tyle mogę Ci powiedzieć, że będę pisać. Mocno, otwarcie, o tym co we mnie siedzi. Jeden wiersz jest mocno. Mocno przeciw. Liczę się z tym, że się nie zgodzimy - i dobrze, bo różnorodność nadaje smak. Jak sól. I w życiu, i w ryżu z sosem. 

Do następnego,
Cynamonowy (sam wiesz kto) 





Na wszystko mam resztę życia

Gdybym mógł powiedzieć wszystko co myślę
Napisać wszystko co czuję
Kochać każdego kogo pragnę
Tak na cito na już zaraz
To co ja bym robił całą resztę życia

Lubię slogan EB
Rozumiem go na swój sposób
Choć jest z lekka pompatyczny
I pokazuje 
Kluby w których nigdy nie byłem
Kłótnie których nie miałem
I dziewczyny też

Ale to przede mną
Stabilizacja i dzikie też
Cała gama smaków 
Wszystko
To chyba na to mam resztę życia.

24.01.2018 r.


Na śmierć 

Dlaczego tyle razy mówią  o śmierci
Umieram z nudów 
Śmiertelnie nudne 
Zagadać na śmierć
Śmiercionośne gazy 
Dobra to akurat tylko ja 

A kiedy mówią o małym
Którego nie chcą 
Nie powiedzą prosto w oczy
Zabijamy cię
Zakochani na zabój
My - wszyscy! - sami w sobie 

Tylko traktują to jak gazy
Niby trochę żal
Smród czuć 
Ale jaka ulga
Dla niego też
Przecież daliśmy mu spokój

I jak było 
Śmiertelnie znudzeni czy zagadani
Na śmierć.

25.01.2018 r.



sobota, 13 stycznia 2018

ŚPIĄCY RYCERZ, czyli mała noworoczna pobudka

Cześć, dobrze znów się widzieć. Jeśli byłeś jedną z tych osób które zerkały na fanpage'a żeby zobaczyć, czy pojawiło się coś nowego, albo po prostu po raz któryś cierpliwie czekałeś zadając sobie pytanie: "Czemu on znów nic nie pisze?", to chcę Ci podziękować. To dla Ciebie ten kolejny wpis i kolejny wiersz.

Sporo się działo. Przede wszystkim Święta Bożego Narodzenia - mam nadzieję, że przeżyłeś je spokojnie, radośnie, w gronie najbliższych i z chwilką refleksji na temat tego, co dla Ciebie najważniejsze. Dostałem sporo życzeń, przy których czytaniu naprawdę można się było na chwilkę zatrzymać i pomyśleć. Mam prośbę - nie zapominajcie o choćby najprostszych życzeniach dla najbliższych, bo w nich można przekazać mnóstwo dobrych rzeczy, które w codziennej bieganinie często nam umykają. 

Przy okazji Świąt udało mi się spełnić swoje kolejne małe marzenie. Wydrukowałem 30 książeczek z "Cynamonowymi wierszami"! Były tam wszystkie wiersze, które do tej pory wylądowały na blogu, ale również takie, które zdecydowałem się opublikować po raz pierwszy. Na razie obdzieliłem (i obdzielę, bo jeszcze zostało mi kilkanaście do wysłania) swoją twórczością rodzinę, przyjaciół, najbliższych znajomych. Ale nie bój żaby. Będzie tego więcej. Jak babcię kocham. Bo wiesz, w sumie to ta książeczka miała być jedna. Dla babci, na prezent. Ale potem stwierdziłem - czemu nie dać ich na papierze również innym?

Nowy Rok wypadałoby dobrze zacząć. Ze smakiem. Tak jak zaczynaliśmy naszą przygodę. Mam nadzieję, że ten cały A.D 2018 przyniesie nam wiele dobrych rzeczy i że będę się z Tobą regularnie spotykać w tym sklepiku z Wierszami Cynamonowymi.

Dziś mam dla Ciebie wiersz, którego miało nigdy tutaj nie być. Wiersz napisałem w Toskanii, jak jeszcze dwa inne - prawie jak Sonety krymskie, tylko to nie ten gatunek i miejsce. Jeśli dotrwasz do końca przeczytaj parę bardzo ważnych słów (tak jakby były jakieś inne) dopowiedzenia. Dziękuję za komentarz małaczarna77! 

W sumie tytuł pasuje jeszcze z jednego powodu. Trochę zaspałem z tym pisaniem. 

Widzimy się w poniedziałek, bo dłużej to chyba nie dam rady się już nie odzywać. 
Cynamonowy Subiekt


ŚPIĄCY RYCERZ W DWÓCH CZĘŚCIACH

1. Senność ogarnęła dom
tak bardzo oczekiwanie.
Senność gęsta jak smutek
w "Jesiennym deszczu".

Napisałbym do ciebie
smuteczkowy długilist
sprowadzający się do
rozbudowanych haseł:

Bardzo tęsknię.
Źle mi bez Ciebie.
Kocham Cię.

Przy czym to trzecie
byłoby jak przecinek
lub pauza dla wzięcia
kolejnych oddechów
nerwowo urywanych
z powodu braku weny.

Ale ja - nie będę tak
skoro się nie znamy - jeszcze.
Bo zwyczajnie, taki fakt,
że ty tylko przyszłaś z deszczem.

Ale ja - nie będę tak
w błocie tarzał prawdy wiecznej.
Bo zwyczajny to jest fakt -
przyszłaś i odejdziesz z deszczem.

To znaczy, że Cię nie ma.
Póki co, bo nie znasz nas.
Mnie, domu, koca, herbaty.
Tej którą będę Ci podawał,
pachnącej czym zechcesz.

Głosów swoich nie znany.
A nawet ulubionych książek.

Tyle jeszcze na nas czeka
rozmów długich o niczym,
rozmów krótkich, a głośnych
i szeptów ciepłych oddechem.

Deszcz po szybie wciąż ścieka,
już krople ktoś za nas policzył.
Niestety tych dni nieznośnych
nikt za mnie nie skończy uśmiechem.

2. Senność ogarnęła dom
tak bardzo oczekiwanie.
Senność gęsta jak smutek
w "Jesiennym deszczu".

Nie zasnąłem, pisałem.
Bez ładu, składu, nonsensu.
Pod koniec się obudziłem,
że warto iść już Cię spotkać.

Więc ubrałem ortopedyczne buty
i czerwoną pelerynę  z ŚDM.
Prędko ująłem dwie nagie kule
wbite tuż obok mego wózka.

Przyjdę do Ciebie z deszczem
ale nie odejdę, bo to już nie przyjdzie
mi do głowy - skończyły mi się wymówki.


To też część Dominikowych (nie)Sonetów Toskańskich. Najbardziej osobista część. Chyba nawet wszystkiego co napisałem. Nikt miał tego nie widzieć, dopóki nie zostanę już tym jakimś tam poetą, z tą jakąś tam renomą i najlepiej nie z jakąś tam, a z kochaną żoną u boku, która przeczyta ten wiersz jako pierwsza. A jednak Ty właśnie teraz go przeczytałeś. Bo jeśli mam ci dać tutaj siebie to w całości. 

małaczarna77 napisała w jednym z komentarzy na blogu m.in.: “Podoba mi się to, że potrafisz w tych czasach uzewnętrznić swoje uczucia. To bardzo wyjątkowa cecha, która Cię wyróżnia.” Po tych słowach nie mogłem nie pokazać Ci tego wiersza. Bo otwarcie mówi o tęsknocie za dziewczyną, ciągłej wspinaczce na Męską Górę Dobrej Samooceny i z humorem (czyli tak jak lubię) opisuje moją niepełnosprawność.  

środa, 13 grudnia 2017

Będzie inaczej czy INACZEJ NIE BĘDZIE?

Cześć! Szkoda gadać. Właściwie pisać. O tym, że nie piszę. Albo że piszę mało. Za mało. Więc zamiast tego po prostu napisałem do Ciebie teraz. Tuż przed północą. Jeśli jutro będzie czwartkiem, a nie końcem świata to w ten dzień co będzie po czwartku znowu coś będzie.

I tak co drugi dzień od dziś. Bo ze wszystkich rzeczy na świecie, najbardziej nie chcę, żeby mnie koniec świata (nieważne czy taki mój prywatny czy globalny) zastał, gdy okaże się, że pisałem za mało. I te wszystkie nienapisane wiersze będę musiał zostawić samotne. Chcę je napisać. Chcę żeby zostały z Tobą.

Wiersze dwa. Jeden znów luźno inspirowany piosenką Jaromira Nohavicy, którą tutaj dla Ciebie zostawiam. Drugi jest kontrowersyjny. A przynajmniej starałem się by taki był. W tym czasie kiedy go pisałem powróciłem do czegoś śmierdzącego, do czegoś co potrafi mnie niszczyć i ciągnie się za mną. Są dwa aspekty smrodu - nasze ludzkie błądzenie jako takie (inni nie będziemy) i pewne powtarzalne błędy, nawyki, które powinniśmy stale wyrzucać z naszego życia. W wierszu jest też o wyborze. Co chcesz wyrzucić a z czym i dokąd iść dalej.

Nie chcę siedzieć. Chcę iść i pisać (kurczę, a ta moja jazda na wózku to bardziej chodzenie czy siedzenie? ;) ).


Uściski,
Cynamonowy Subiekt






Inaczej nie będzie 

Poezja te twoje słowa
linijki kreślę jak maniak
a niemy powie dosadniej.
że inaczej nie będzie
jest tak jak jest
pisz jak jest

jak się coś chowa to tak napisz
nie że ucieka,
jak się boi to tak napisz,
nie że tchórzy
inaczej nie będzie skoro
jest jak jest.

jeśli prawda jest jak gorzka kawa
wielu nagle wolałoby herbatę

skoro tak stawiamy sprawę
na ostrzu noża
to dziękuję za wszystko
fusy wchodzące w zęby
i posmak goryczy na koniec
jak ostatnie dźwięki heligonki.

9.11.2017


Lubię - nie lubię

Lubię życie
Smak piachu kiedy upadasz
To już mąka na bochenku chleba

Lubię gdy śmierdzi
Przynajmniej wiem że muszę
Znów wyrzucić gówno za okno

Lubię śmierdzieć
Bo to zapach wszystkich nas
Nie ma sensu wyrzucać się z okna

Nie lubię kiedy
Siedzimy razem w miękkich fotelach
I oglądamy jak film życie, którego nie wybraliśmy

Zróbmy to - ten wybór
drogi własnej jak koszulki na dziś
jest najważniejszym jaki nas czeka.

24.10.2017



sobota, 4 listopada 2017

(PO)ŚWIĄTECZNIE, czyli na bogato!

Cześć!

Dzisiejszy post jest dla mnie szczególny. Okazuje się, że fanpage mojego bloga obserwuje od niedawna blisko 150 osób! To dla mnie duża radość i potężna motywacja do pracy nad blogiem (nie wypada was zawieść kolejnym przerwaniem "działalności" ;) ) Bardzo, ale to bardzo, wszystkim Wam dziękuję (zwłaszcza tym, którzy zachęcali mnie do powrotu) i mam nadzieję że będziecie często zaglądać do sklepu z Cynamonowymi Wierszami. Jeśli jesteście nowi polecam zajrzeć do zakładek "O mnie" oraz "O blogu, dowiecie się nieco więcej o Cynamonowym Subiekcie...

Z tej, świątecznej w gruncie rzeczy okazji, mam dla was dwa starsze utwory publikowane na samym początku działania sklepu z Cynamonowymi Wierszami. "SOS do św. Franciszka" to mój pierwszy wiersz doceniony na konkursie poetyckim. Ale lubię go z innego powodu. Poruszył serca wielu ludzi i było to pierwsze moje "pisanie", które zaprezentowałem szerszej grupie odbiorców.

Napisany koło północy, w przeddzień terminu nadsyłania prac ;) I nagroda w konkursie poetyckim EKO - Planeta 2014. Tematem był klimat Ziemi, również rozumiany w szerszym kontekście - jako klimat relacji międzyludzkich, między Bogiem, a człowiekiem, czy podejścia do samego siebie.


SOS do św. Franciszka

Biedaczyno bogaty w niebieski
święty Franciszku
jesteś patronem ekologów
bo byłeś blisko zwierzątek świergoliłeś z ptaszkami
to było ważne piękne
Ale najważniejsze że badałeś zależność
stworzeń od Stworzyciela

Wiecznie dostajesz pewnie
długą listę skarg próśb zażaleń
ja próśb dodam parę

Nawróciłeś pogubionego wilka z Gubbio
ludzie też się gubią
naucz nas nie patrzeć na siebie wilkiem
nie warczeć
nie rzucać się z pazurami
czekać cierpliwie nie wyć do księżyca
nie ubierać się w podrobioną wełnianą kamizelkę
służyć łagodnie bez merdania ogonkiem
zmieniać klimat wokół nas żeby
najwięcej było tej po wierze i nadziei
Największej Siostry
zabierać chłód ocieplać atmosferę
pomóż wypełnić Największą Siostrą dziurę duszy
podnieść poziom dobra
i biometr wzajemnego zaufania i szacunku

Daj dobrą pogodę dla
pielgrzymów
tułaczy
bogaczy
biedaczyn
skał
tomaszów
janów
piotrów
judaszy
wszystkich nas


Daj dobre klimaty…

"Dziewczyna w sepii" to niezwykły utwór dlatego, że powstał w nietypowych okolicznościach i zapoczątkował moją znajomość z tytułową dziewczyną. W tym miejscu wielkie dzięki dla Weroniki Kułacz (czyli W.), Magdy Miller (tak, to właśnie M.!) i ogromnie utalentowanej fotografki, Neli Pajdzik za to że mogłem ten wiersz nie tylko napisać, ale i opublikować. Bez Was, by go nie było!

To jeden z tych wierszy, które napisałem dla kogoś. Jego historia w skrócie prezentuje się tak: przyjaciółka W. poprosiła mnie żebym napisał wiersz dla pewnej M. na podstawie... zdjęcia. Więc napisałem, a on spodobał się M. Reakcja była tak entuzjastyczna, że jeszcze mocniej uwierzyłem w swój talent. Tak to dzięki poezji zyskałem nie tylko kolejną fankę, ale też poznałem wspaniałą osobę. Za piórem panny sznurem ;) Zatem M., specjalnie dla ciebie!
fot. Nela Pajdzik

Dziewczyna w sepii

Lubię cię w sepii: czarno białą,
Zaskakująco spokojną i stałą.
Pośród trzcin złamanych bez korzeni
Zamykasz oczy marząc, że już nic się nie zmieni.

Że szum traw już zawsze będzie koił zmysły,
Dotknie ust wiatr zbłąkany, a sny, które już prysły,
Pozostaną na zawsze pod zimną ziemią skryte,
Byś mogła skupić się na tym, co nowych celów szczytem.

Stojąc tam, po prostu czujesz się pewną,
że choć dokoła ciebie rośliny ciągle więdną,
Ty pozostaniesz sobą, ze zdjętą maską, w smukłej czerni.
Tacy są młodzi: szukający, lecz marzeniom wierni.


Zaś do tego wszystkiego utwór świeżutki, refleksyjny, o moim dzieciństwie i największym marzeniu z tego okresu - chciałem być bramkarzem. Teraz moje plany i pragnienia są zupełnie inne, ale pewna rzecz się nie zmieniła. Chciałbym z taką samą siłą marzyć cały czas, ze wszystkich sił starając się je zrealizować. Jedno z marzeń  - dzielenie się swoją twórczością - realizuję dzięki Wam.


Marzenia

Bawiłem się kiedyś w bramkarza
najlepszego w całym pokoju
latającego od szafki do szafki
wyskakującego co najmniej na wysokość półek

tak było pięknie marzyć bez skrupułów
że dziś aż szkoda mi przestawać
więc wracam myślami do czasów kiedy
byłem najlepszy w całym pokoju

i skoro możliwe było wierzyć
w tak irracjonalne rzeczy
to jak to się ma do marzeń
o pracy
o żonie cierpliwej jak kropla
o domu tętniącym krokami
o nogach trwalszych od zapałek
o dniu następnym 
co
już zaraz
spełnić się może
na naszych oczach. 

Dziękuję jeszcze raz i do zobaczenia wkrótce,
Dominik (Cynamonowy Subiekt)

wtorek, 24 października 2017

TELEGRAM i WOLNOŚĆ, czyli wtorek z Puchatkiem

Cześć!

Wtorkowy poranek to idealna pora na wiersze które napisałem niedawno. Są świeże i  mają swój zapach - prawie jak kawa albo chrupiąca buła prosto z piekarni. Mam nadzieję, że te małe poezje wpiszą się w twój dzień i choć trochę oderwą cię od codzienności. Zestaw wierszy mocno refleksyjny, mam nadzieję, że nie będzie zbyt "ciężki".

Pierwszy utwór (strasznie poważnie to brzmi, może lepiej utworek? ;) ) napisany został przy akompaniamencie Jaromira Nohaicy, który śpiewał mi wprost do ucha piosenkę "Telegram" - posłuchaj w trakcie czytania, warto! Melodia sprawiła, że mi się tak jakoś zatęskniło za dziadkiem Adamem. Zabierał mnie często do ogródka, gdzie razem kosiliśmy trawę i jedliśmy drugie śniadanie, a ja mogłem podziwiać z jaką troską traktuje rośliny. Był wojskowym, więc do ćwiczeń i porządnego chodzenia potrafił mnie zmotywować, jak mało kto. Powtarzał: "Dominik, chodź jak kaczka". Chodziło w tym chodzeniu o to, żebym szeroko rozstawiał nogi zamiast dawać je do środka - pisząc to zdanie natychmiast odłączam kolana od siebie i zgrabnie się poprawiam. Jeżówka to wieś, gdzie się urodził.

Drugi wiersz to owoc wieczornych rozmyślanek (rozmyślań brzmiałoby przesadnie) nad swoimi pragnieniami. Bo każdy chce kochać i być wolnym. I jedno bez drugiego nie jest możliwe - to przecież jak Puchatek bez Prosiaczka. Dlatego pojawia się tu mój ukochany Miś, o którym dużo myślę ostatnio (tak, tak, nadal mam 19 lat!).

Życzę dnia pachnącego cynamonem i wolnością,
Cynamonowy Subiekt. 







Tęsknię - STOP - 

Napisałbym do ciebie teraz
do Jeżówki czy gdziekolwiek
telegram, bo nigdy nie pisałem.

Może nawet bym poszedł 
ścieżynką wijącą się 
na nogach jak kaczka
lub prostych jak żołnierz,
bo wiesz dziadek? Już prawie umiem. 

Dobrze, że jest coś takiego jak Niebo.
Wiem gdzie adresować te małe telegramy,
myśli zielone tujami i pachnące
skoszoną trawą i chlebem z pasztetem.

Oj, jakby było dobrze
móc ci zaśpiewać w oczy
tak prosto, dziecięco 
tak przedszkolnie,
że kocham dziadka.

Oj jakby było dobrze,
móc zajść tam do Nieba,
cię zobaczyć, pociągnąć za wąsa,
przytulić się i wrócić. 

Tylko, po co ja bym wtedy wysyłał telegramy?

Tęsknię - STOP - 


Nie kochałbym

Zamknąłbym cię w słoiku
powidła najsłodsze śliwkowe
niczym by były wobec
smaku twojego ciała

Otoczyłbym cię
ściśle najszczelniej jak murem
ramionami silnymi pragnieniem
byś była ciągle blisko

Powiedz mi tylko
muszę to usłyszeć
czy byłabyś wtedy szczęśliwa

Miłość bez pozwolenia
na wolność kochania 
brzęk pustego słoika