sobota, 11 marca 2017

NAWET#2 oraz riposta do samego siebie

Witaj! Z kolejnych opóźnień nie ma się co tłumaczyć, bo mamy wiele rzeczy do nadrobienia. Po pierwsze i najistotniejsze - rozstrzygnięcie konkursu NAWET#2. Tym razem przyszło mi opisać serial Sherlock. Bardzo cieszyła mnie ta propozycja, bo jestem wielkim fanem tej serii. (Jeszcze bardziej ucieszyło mnie, że pojawiło się więcej propozycji, 
za wszystkie serdeczne dzięki!) Zadanie - jak zresztą miało być - 
nie należało do najłatwiejszych. Jeśli treść jest niezrozumiała zachęcam 
do zapoznania się z serialem o mieszkańcu domu przy 221B Baker Street. Utwór powstał w sobotnią noc z 4 na 5 marca... 

Skoro o nocy mowa. Jest taka szczególna noc, gdy możemy oglądać naturalnego satelitę naszej planety w pełnej okrągłości. Widok Księżyca (jak również czołówka pewnej filmowej wytwórni) zainspirował mnie 
do napisania krótkiego wiersza. Każdy z nas lubi czasem gdzieś uciec od życiowych trudności - dobrze mieć swoje schronienie. Problem pojawia się w chwili, gdy uciekamy od wszelkich problemów nawet nie próbując ich rozwiązać. Jest też często tak, że wypełniamy głowę wielkimi marzeniami, chcemy sięgnąć gwiazd, ale często dobrze jest nam tylko i wyłącznie marzyć, bo nie mamy chęci włożyć wysiłku w spełnienie tych pragnień. Głowa to nasza własna, nie hollywoodzka fabryka snów, której jesteśmy właścicielami. Szkoda, że nieraz brak nam chęci bądź odwagi, by choć niektóre sny urzeczywistnić. Każdy z nas czasem tak ma. Ja też. 
Dlatego ten wiersz jest do nas.

Per aspera ad astra! 
Cynamonowy Subiekt     


NIE MA SHERLOCKA NA BAKER STREET?

Metodą natychmiastowej wewnętrznej samoanalizy
dostrzegłem – infantylne pragnienie, smutek, wstyd,
taki dziecięcy; ten pan na brzegu Tamizy
powiedział: Nie, nie ma Sherlocka na Baker Street.

Krew zawirowała wewnątrz mózgu próbówki…
Mikroskop! Zerwiesz z nim do niedzieli.
Nie mam czasu, idę grać w pigułki…
Umrę? Pewnie tak, gdyby on nie wystrzelił.

John to najczęściej powtarzane imię?
Oprócz tego które wydycham przez sen,
ale dopiero po najbliższej rodzinie
- Rudobrodym - czyli Germański Orzeł Irene.

Ha, kalambury? Nie to przebranie dla słowa.
Spróbuj! Myśl „Hound o psie, „Maggie” o Żelaznej Damie.
Mów „Reichenbach”. Myśl: „złamane serce i głowa…?!
Śmieszne to pomyśleć, że byłem, umarłem, żyję a nie kłamię.

Łamię to raczej słowo? Widzę, pan na bieżąco…
I w ogóle jestem chamski? To jak reklamy w BBC Brit.
Nagle Sherlock opuścił scenę w mej głowie drzemiącą,
bo znów pan mówi: Nie ma Sherlocka na Baker Street.

Wymieniliśmy wizytówki nim spostrzegłem Heathrow.
Siedziałem potem w domu tak z marzeń obdarty
jak Marsjasz, przez pana, który we mgle zniknął.
Wypadła wizytówka. Czytam – Jim Moriarty.


RIPOSTA DO FABRYKANTÓW SNÓW
Czyli marzycielom uciekającym tchórzliwie od trudnej rzeczywistości na swój księżyc i tym, którzy nie chcą sięgnąć nieba.

Księżycu słodziutki,
Rogaliczku swawoli,
Ubiorę gwiezdne butki,
By cię tulić do woli!

U ciebie winy lekkie
Jak puszek
Planety wielkie,
A człek okruszek.

I choć tam lekko żyć się musi
wciąż waży tyle samo
lęk wstydliwy strusi
i przejście Piotra bramą.